Litość do samego siebie -seria „Emocje, które cisną. Trzeźwienie bez filtra”
LITOŚĆ DO SAMEGO SIEBIE – GRA W OFIARĘ, KTÓRA KOŃCZY SIĘ PORAŻKĄ
Nie ma nic złego w tym, że cię boli. Nie ma nic złego w tym, że się wzruszasz, wspominasz, cierpisz. Ale jest cholernie niebezpieczne, gdy zaczynasz żywić się tą emocją. Gdy litość do samego siebie zamienia się w tryb życia. W codzienny monolog: „Nikt mnie nie rozumie… Mam tak ciężko… Nikt nie przeszedł tego, co ja…”
To wtedy trzeźwienie robi zwrot. Już nie chodzi o wyzdrowienie. Chodzi o to, że zaczynasz sam siebie sabotować. Tylko że... ze współczuciem.
1. Co to jest litość do siebie? – rozbrojenie tematu
Litość do siebie to emocjonalna pułapka. Pozorna troska, która zamienia się w narzędzie unikania odpowiedzialności. To uczucie, które śmierdzi zwolnieniem z działania:
- nie muszę iść na miting, bo jestem zmęczony/a po wszystkim, co przeszłem
- nie muszę odmawiać alkoholu, bo mam takiego doła, że chociaż jedno piwo mi się należy
- nie muszę rozmawiać, bo i tak nikt mnie nie zrozumie...
To nie jest terapia. To śmierć w błogiej ciszy.
2. Janusz:
"Miałem etap, że siedziałem i ryczałem sam nad sobą. Nie tak serio, że płakałem. Tylko, że głowa robiła teatr. Jak ja mam ciężko..., jak wszyscy mnie zostawili... A prawda była taka, że ja sam siebie zostawiłem. Tylko że to się trudniej przyznać. Łatwiej się żalic."
3. Grażyna:
"Byłam kobietą, która litość do siebie miała opanowaną do perfekcji. I to nie było teatralne. To była głęboka emocja. Ale potrafiłam się w niej taplać. Nikt mnie nie docenia..., zawsze jestem ostatnia... I tak, byłam zmęczona. Ale to, że się żalisz nad sobą, nie sprawia, że ktoś cię podniesie. Dopiero jak się ruszysz, masz szansę wstać."
4. Heniek:
"Litość do siebie to taki alkohol bez butelki. Uzależnienie od myśli, że ci się należy zrozumienie, współczucie, opieka. I może się należy. Ale w trzeźwieniu nikt ci tego nie da za darmo. Sam musisz się nauczyć być dla siebie kimś, kto nie głaszcze, tylko motywuje."
5. Ekspert:
Litość do siebie to często objaw nieprzepracowanej traumy i braku miłości w dzieciństwie. To wewnętrzne dziecko, które woła: zobacz mnie, zaopiekuj się mną. Problem w tym, że dorosły człowiek potrzebuje czegoś więcej niż opieki. Potrzebuje decyzyjności. Samowspółczucie to kto inny niż samolitość:
* samowspółczucie: widę, że cię boli – ale masz zasoby, by z tym coś zrobić
* samolitość: ojej, znowu boli... lepiej nic nie ruszać, bo tylko pogorszę...
6. Halina:
"Litość do siebie to jak pierzynka, którą się przykrywasz, żeby nie widzieć, że masz burdel w pokoju. Jest ciepło, jest bezpiecznie, tylko nic się nie zmienia. Czasem trzeba się zdjąć z kanapy, otrzepać i powiedzieć: dość. I to wcale nie znaczy być twardym. To znaczy być dorosłym."
7. Gdzie litość do siebie prowadzi?
- do izolacji (nikt mnie nie zrozumie),
- do wyparcia (ja już wszystko zrobiłem, to świat jest zjebany),
- do usprawiedliwień (należy mi się zapić, bo cierpię),
- do sabotowania relacji (jestem zbyt zraniony, żeby kochać),
- do łudnego poczucia wyjątkowości (moja trzeźwość jest trudniejsza niż innych).
To droga donikąd. To droga w samotność. W picie emocjonalne. Nawet na sucho.
8. Co z tym zrobić? Krok po kroku:
1. Rozpoznaj myśli litościowe:
Czy to, co myślę, prowadzi mnie do zmiany?
Czy to tylko współczucie, czy już usprawiedliwienie bierności?
2. Porozmawiaj ze sobą jak z kimś bliskim:
Tak, miałeś ciężko. Ale jesteś teraz tu. I możesz zdecydować, co dalej.
3. Rusz się. Dosłownie.
Idź na spacer. Zadzwoń. Napij się herbaty, ale z intencją zmiany.
4. Okaż sobie samowspółczucie:
nie jak ofierze, ale jak wojownikowi, który potrzebuje oddechu, nie kapitulacji.
9. Końcowa refleksja:
Litość do siebie to nie jest grzech. To jest głos. Ale ty decydujesz, czy dasz mu mikrofon. Nie jesteś sam/a. Nie jesteś śmieciem. Ale też nie jesteś księciem w pałacu cierpienia. Jesteś człowiekiem, który wraca do siebie. A to znaczy: trzeba wstać.
Bo nikt nie przytuli cię tak dobrze, jak ty sam, gdy przestajesz sobie współczuć, a zaczynasz sobie kibicować.
Komentarze
Prześlij komentarz