Nie odkładaj na jutro.....


Nie odkładaj. Trzeźwość zaczyna się dziś.

Trzeźwienie to nie tylko odstawienie butelki. To wojna z czasem, emocjami i samym sobą.
I w tej wojnie twój największy przeciwnik wcale nie ma procentów. Największym przeciwnikiem jesteś ty sam – ze swoimi wymówkami, swoim odkładaniem, swoim „jeszcze nie teraz”.

I tu wjeżdża na scenę słowo, którego nikt nie lubi, ale każdy zna: prokrastynacja.

Prokrastynacja – odkładanie życia na później

Nie myśl, że prokrastynacja to tylko studenckie odwlekanie pisania pracy. U alkoholika i człowieka w trzeźwieniu to potwór, który żeruje na twojej głowie.
Mówisz sobie:
„Jutro przestanę.”
„Jeszcze raz się napiję i potem koniec.”
„Najpierw ułożę sprawy, a potem terapia.”

Brzmi znajomo?
To właśnie prokrastynacja – czyli odkładanie tego, co naprawdę ważne, na „jutro”.
A prawda jest taka, że jutro nie istnieje. Masz tylko dziś.

Alkoholizm uwielbia odkładanie. Bo każde „jutro” to dla niego kolejna okazja, żeby cię wciągnąć głębiej. To jak podpisanie cyrografu małym druczkiem: „Jeszcze jeden dzień w nałogu. Jeszcze jeden dzień bez zmiany.”

I dlatego prokrastynacja zabija szybciej, niż ci się wydaje. Bo nie musisz mieć flaszki w ręce, żeby przegrywać – wystarczy, że nie robisz nic.


Twoje „przepraszam” nie wystarczy

Prokrastynacja to także odkładanie słów i czynów wobec bliskich. Ile razy mówiłeś:
„Przepraszam, to się nie powtórzy.”
„Daj mi jeszcze jedną szansę.”
„Od jutra będzie inaczej.”

A potem? Potem wracałeś w oparach wódki, z pustymi oczami, z kolejnym kłamstwem w kieszeni.

I tu jest brutalna prawda: twoje przepraszam już nic nie znaczy.
Możesz je powtarzać sto razy, możesz płakać, możesz przysięgać. Ale twoja rodzina nie potrzebuje słów – potrzebuje dowodów.

Przepraszanie jest łatwe. Wystarczy język i trochę wstydu.
Naprawianie wymaga czasu, cierpliwości i konsekwencji.

I właśnie dlatego, kiedy w końcu naprawdę zaczynasz trzeźwieć, musisz nauczyć się czegoś najtrudniejszego: cierpliwości.


Cierpliwość – słowo, którego nikt nie chce słuchać

Nienawidzimy tego słowa.
Chcesz, żeby partner uwierzył ci od razu.
Chcesz, żeby dziecko przytuliło cię po tygodniu trzeźwości.
Chcesz, żeby życie nagle wyglądało jak reklama banku – szczęśliwa rodzinka, uśmiechnięci ludzie, słońce na niebie.

Ale to tak nie działa.

Twoja rodzina nosi w sobie lata bólu, zawiedzionych obietnic, złamanych serc. Oni nie są głupi – wiedzą, że słowa można powiedzieć, a butelkę można otworzyć w każdej chwili.
Dlatego patrzą na ciebie nie jak na bohatera, ale jak na podejrzanego.

I to jest najtrudniejsze w trzeźwieniu – nie flaszka w sklepie, tylko spojrzenie dziecka, które w oczach ma jedno pytanie:
„Ufasz, czy czekasz, aż znowu zawalę?”

Cierpliwość to znoszenie tego bólu. To stawianie cegiełki za cegiełką, dzień po dniu, bez gwarancji, że ktoś od razu powie: „wierzę ci”.
To znoszenie ciszy zamiast oklasków.

Ale jeśli przetrwasz, to właśnie cierpliwość stanie się twoją największą siłą.


Dla kogo to robisz?

To kolejne pytanie, które rozbiera człowieka na części.
„Trzeźwieję dla żony.”
„Trzeźwieję dla dzieci.”
„Trzeźwieję, żeby rodzina była ze mnie dumna.”

Brzmi pięknie, ale w praktyce – to mina.

Bo co, jeśli żona odejdzie?
Co, jeśli dzieci dorosną i pójdą w swoją stronę?
Co, jeśli rodzina nigdy nie powie: „jesteśmy dumni”?

Jeśli trzeźwiejesz tylko dla innych, to budujesz swoją wolność na piasku. Wystarczy, że zabraknie jednego elementu, i wszystko się sypie.

Prawda jest brutalna: musisz trzeźwieć dla siebie.
Rodzina może być motywacją. Partner może być wsparciem.
Ale fundament musi być w tobie.

Bo inaczej znowu wrócisz do butelki – żeby zapełnić dziurę, którą zostawi brak czyjegoś zadowolenia.


Miłość na trzeźwo

Picie dawało ci złudzenie, że jesteś „uczuciowy”. Po kieliszku łatwiej było mówić „kocham”, łatwiej się przytulać, łatwiej płakać.
Ale to nie była miłość – to była chemia.

Na trzeźwo miłość smakuje inaczej.
Nie ma w niej euforii po trzech piwach, nie ma taniego romantyzmu z butelką w tle.
Jest prawda.

A prawda jest taka, że miłość na trzeźwo wymaga odwagi.
Patrzenia w oczy, kiedy wstyd parzy jak ogień.
Słuchania, kiedy druga osoba wyciąga wszystkie twoje grzechy.
Bycia obecnym, kiedy najłatwiej byłoby uciec w alkohol.

I tu też trzeba cierpliwości. Bo nikt nie odda ci miłości „od razu”. Musisz ją odbudować czynami.

Ale jeśli przetrwasz, odkryjesz coś, czego żadna butelka ci nie da:
miłość prawdziwą, czasem bolesną, ale realną. Taką, która nie znika rano z kacem.


Buduj – cegła po cegle

I tak wracamy do punktu wyjścia.
Nie prokrastynuj. Nie odkładaj. Nie mów „od jutra”.
Nie łudź się, że „przepraszam” załatwi sprawę.
Nie myśl, że cierpliwość to kara – to twoje narzędzie.
Nie trzeźwiej tylko dla innych – bo polegniesz.
Nie uciekaj w iluzję miłości po kieliszku – bo to kłamstwo.

Zaufanie buduje się powoli.
Każdego dnia, kiedy wracasz trzeźwy.
Każdego dnia, kiedy mówisz prawdę.
Każdego dnia, kiedy nie uciekasz.

To jest prawdziwe „kocham cię”. Nie słowa, nie obietnice.
Tylko czyny.

Puenta – ostatnie zdanie

Trzeźwość to nie obietnica. To życie.
I pytanie nie brzmi: czy zaczniesz jutro?
Pytanie brzmi: czy zaczniesz dziś?


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Potworki uzależnienia.....prawda, fałsz czy opowieści z krypty

Żal - seria „Emocje, które cisną. Trzeźwienie bez filtra”

Twój mózg nie lubi żartów.......