7 Uczuć we współuzależnieniu Halina tłumaczy Grażynie...
Uczucia we współuzależnieniu ciotka Halina tłumaczy
„Grażynka zapytała mnie kiedyś: ‘Dlaczego ja ciągle czuję, że stoję w miejscu, choć tyle się staram?’”
A ja jej odpowiedziałam: „Bo utknęłaś w błędnym kole uczuć, co wciąga jak bagno”.
Najpierw chcesz go kontrolować, potem boisz się, że odejdzie.
Później pojawia się poczucie winy — że to może twoja wina.
Potem bezsilność, potem niemoc. A kiedy już masz dość, wrzucasz na stół resztkę nadziei i… wracasz do kontroli. To koło się kręci, aż sama powiesz: STOP.
Bo prawdziwa siła nie zaczyna się od ratowania jego, tylko od uratowania siebie.
👉 Współuzależnienie to nie miłość. To więzienie. A klucz masz w swojej kieszeni.
Dobra, Grażynko — zaraz ci to „rozłożę na czynniki pierwsze”, jak to ja przerobiłam na własnej skórze. Nie będę owijać w bawełnę — powiem, jak to działa i jak się z tym walczy, krok po kroku.
Błędne koło uczuć współuzależnionych wygląda mniej więcej tak:
Ciśniesz kontrolę → czujesz strach, że coś spierdolę → wpadniesz w poczucie winy → jesteś bezsilna → niemoc cię ogarnia → gasisz to nadzieją (“może jutro będzie lepiej”) → wracasz do kontroli… i w kółko.
Każdy element koła nakręca następny. Masz ochotę przestać, ale wir cię porywa — i trudno się z niego wyplątać, bo wszystkie uczucia krzyżują się i wzmacniają.
Teraz przejdźmy do dialogu: Grażynka pyta, Ciotka Halina tłumaczy — prosto, bez ściemy.
We współuzależnieniu uczucia mieszają się jak w kotle, ale jest kilka, które prawie zawsze wracają jak bumerang. Oto 7 podstawowych:
1. Chęć kontroli (udawana siła)
To uczucie, które daje złudzenie, że „jak będę pilnować, to ogarnę sytuację”.
Za tym stoi lęk i nieufność.
Człowiek chodzi jak cień partnera, sprawdza, dopytuje, węszy… ale w środku to nie kontrola, tylko strach przebrany w zbroję.
Grażynka: „Halina, ale ja ciągle sprawdzam, podsłuchuję, wątpię — dlaczego? To już przesada?”
Halina: Bo szlag mnie trafiał, kiedy on znowu ginął gdzieś — więc wzięłam pałeczkę i zrobiłam z siebie strażniczkę. Myślałam: „jak ja nie doniosę, to co on zrobi?” Ale to była tylko taka tarcza — żeby trochę poczuć, że coś zależy ode mnie.
Jak się tego pozbyłam:
Uświadomiłam sobie: kontrola to nie siła, to strach pod tą maską.
Stworzyłam zasady: „nie przeszukuję rzeczy, nie pytam non stop” — wyznaczyłam granice.
W terapii nauczyłam się zaufać — nie jemu, ale sobie i procesowi.
2. Miłość (często toksyczna, zraniona)
Miłość miesza się z cierpieniem. To nie jest już czysta bliskość, tylko emocjonalny rollercoaster.
Towarzyszy jej nadzieja („może jutro będzie lepiej”) i rozpacz („dlaczego znowu mnie zawiodłeś?”).
W tle siedzi też tęsknota za tym, jak było „na początku”.
(Grażyna) G: „No i kocham go… jak cholerstwo. I boję się, że nie kocham za mało.”
(Halina) H: Miłość? Owszem była, i jest – taka, co rani. Kochasz z nadzieją, z lękiem, z brakiem granic. Miłość między wywaleniem i tęsknotą. Czasami to była miłość powierzchowna — kochałam obraz, ideał, nadzieję, nie człowieka takim, jakim był.
Jak nauczyłam się kochać inaczej:
Rozróżnianie: kocham go jako człowieka, ale nie muszę znosić jego uzależnienia.
W terapii uczyłam się stawiać granice — pokazywać: „to tak, ale to nie przejdzie”.
Odbudowałam własne życie — pasje, kontakty — i wtedy miłość przestała być klatką.
3. Obawa (lęk przed stratą i samotnością)
To uczucie, które paraliżuje i nie pozwala odejść.
Obawa, że „sobie nie poradzę”.
Obawa, że „jak go zostawię, to się stoczy albo zabije”.
Obawa, że zostanę sama i nikt mnie już nie pokocha.
G: „Ciągle boję się, że on odejdzie… Albo coś sobie zrobi…”
H: Tak, Grażynko — to największy potwór: myślisz, że bez niego się rozsypiesz. Boisz się ciszy, boisz się samotności, boisz się, że świat się z ciebie wyśmieje albo — jeszcze gorzej — że nikt cię nie uratuje.
Jak sobie radziłam:
Pracowałam nad poczuciem „dam radę sama” — choćby dzień po dniu.
Wprowadziłam małe rytuały: herbatka, spacer, telefon do przyjaciółki — coś, co mnie trzymało przy życiu poza nim.
Terapią (indywidualną / grupową) ściągałam ten lęk na światło dzienne — a nie trzymałam go w sobie jak bombę.
4. Poczucie winy
To uczucie wciska się wszędzie jak wilgoć w piwnicy.
„Może przesadzam?”
„Może gdybym była lepsza, on by nie pił?”
Winienie siebie za jego decyzje, mimo że odpowiedzialność leży tylko po jego stronie.
G: „No bo skoro on pije… To może ja coś spartoliłam? Może gdybym była inna…”
H: To klasyk. Gdy on upada — ty zbierasz kawałki i mówisz sobie: „to moja wina”. Ale słuchaj: wina leży tam, gdzie są wybory — a on wybrał uzależnienie. Nie twoje grzechy.
Co robiłam:
Zaczęłam pisać listy — do siebie, do niego — co naprawdę czułam, co mnie bolało.
Terapeuta kazał mi robić „składanie winy na pół” — czyli: czy naprawdę to ja zawiniłam?
Uczyłam się przebaczać sobie i mówić: „Przestań już się torturować”.
5. Bezsilność
Moment, kiedy widzisz, że wszystkie metody zawiodły.
Modlitwy, groźby, układy, ratowanie, wybaczanie… i nic.
To uczucie jakbyś waliła głową w mur — niby się starasz, a mur ani drgnie.
G: „Ciągle walczę, nadaję, krzyczę, proszę — i nic to nie zmienia…”
H: Dokładnie. To moment, kiedy wszystkie metody już zawiodły. Czujesz, że uderzasz w mur i ten mur cię odbija — bezsilność jest ciszą, która krzyczy: „już nic nie mogę”.
Moje remedium:
Ustalanie priorytetów: co ja mogę, a czego nie — i odnajdowanie spokoju w tym, czego nie muszę.
Akceptacja, że nie kontroluję jego, tylko siebie.
Wsparcie grupy — słysząc inni: „ja też tak miałam” — to odbiera samotność temu uczuciu.
6. Niemoc (emocjonalne wypalenie)
To bliska kuzynka bezsilności, ale głębsza.
To stan, kiedy czujesz, że nie masz już energii, siły, pomysłów.
Siedzisz i wiesz, że już nic nie możesz zrobić, a i tak tkwisz.
G: „Halina, czasem nie mam siły nawet łzy uronić…”
H: To moment, kiedy twoja dusza mówi: „Odpuszczam”. Nie masz siły płakać, nie masz siły walczyć, nie masz siły kochać — jesteś sucha jak liść w listopadzie.
Co zrobiłam:
Dawałam sobie prawo do odpoczynku — czasem nic nierobienie to najlepsza obrona.
Szukałam wsparcia w psychologu/coaches — ktoś musiał trzymać latarkę, kiedy ja zasypiałam emocjonalnie.
Przypominałam sama sobie: mam prawo do łez, mam prawo do słabości — i to wcale mnie nie dyskwalifikuje.
7. Nadzieja (często złudna)
Choć wszystko się wali, w sercu wciąż tli się iskierka:
„Może to był ostatni raz…”
„Może terapia pomoże…”
„Może on się opamięta…”
I to właśnie ta nadzieja często trzyma w matni najdłużej, mimo że fakty mówią co innego.
G: „Ale ja przecież wierzę, że on się zmieni…”
H: Wierzyłam tak bardzo, że śniłam to. Wierzyłam, że jutro będzie lepiej, że „to ostatni raz”, że on wstanie i powie: „Julia, błagam, zostań”. Ta nadzieja mnie trzymała — i wiązała jednocześnie.
Jak to okiełznałam:
Ustawiałam sobie realistyczne oczekiwania: nie „on się zmieni”, ale „ja zadbam o siebie lepiej”.
Pracowałam nad równowagą między nadzieją a faktem — żeby nadzieja mnie nie zabiła.
Przyjmowałam: może się zmieni, może nie — ale moje życie nie zależy od tego.
👉 Te uczucia mieszają się codziennie w głowie osoby współuzależnionej. Tworzą błędne koło: kontrola – strach – poczucie winy – bezsilność – nadzieja… i tak od nowa.
Podsumowanie od Haliny (bez pierdół)
To błędne koło wyrzuca cię w przeróżne emocje — i jeśli nie złapiesz za hamulec, będziesz kręcić się tam do usranej śmierci. Ale da się z tym wyjść. Ja wyszłam (i wciąż wychodzę).
Trik polega na tym, by:
Nazwać emocje (niech nie będą duchami).
Zacząć stawiać granice — dla niego, ale przede wszystkim dla siebie.
Zacząć dbać o siebie — kawałek po kawałku.
Szukaj pomocy — terapia, grupa wsparcia, ktoś, kto cię wesprze, gdy padniesz.
Codziennie przypominać sobie — życie nie zależy od jego decyzji.
Słowo ode mnie, od kogoś kto pracuje z osobami współuzależnionymi…..
I odwieczne sugestie “pisz dziennik”, dziennik emocji i wdzięczności, znajdź tę chwilę dla siebie żeby jednak pisać. Relaks i medytacja sposobów jest mnóstwo….kawa z psiapsiółką, spotkanie grupy, fryzjer, zumba, siłka, a może nowe wyzwanie powrót do hobby lub nowe umiejętności, kurs…..Odejść fizycznie nie jest trudno, to pierwszy krok ale musisz też odejść mentalnie w głowie, to nie jest Twoja wina, nie ponosisz odpowiedzialności za cudze wybory. Ile było tych szans? Ile obietnic wysłuchałaś i ile obietnic rozbiło się jak talerz o podłogę? Masz dość ciągłego matkowania? To nie są łatwe decyzje nikt też nie powie Ci zrób tak a tak i będzie ok będzie dobrze. Absolutnie nie, nikt nie da Ci gwarancji na sukces jego terapii nie zawsze po terapii uzależniony wraca do zdrowego życia. nie ma gwarancji….. I obojętnie czy zgłosisz go Ty na to leczenie czy zgłosi się sam, oraz ile razy na tej terapii będzie. Nie zawsze klika za pierwszym razem, czasem nie klika wcale….
Otrzymałaś sugestie i już wiesz co możesz zrobić szukaj wsparcia i terapii dla siebie….
Robert

Komentarze
Prześlij komentarz