KIEDY GŁOWA JESZCZE NIE WIERZY, ŻE TO JUŻ KONIEC


 

Mówią, że najtrudniejsze to przestać pić.
Bzdura.
Najtrudniejsze to uwierzyć, że to naprawdę koniec.
Bo ciało przestaje wcześniej.
Ale głowa… ona jeszcze długo kombinuje, racjonalizuje, szepcze swoje „a może jednak?”.

To moment, kiedy człowiek nie pije, ale dalej jest w układzie z demonem.
Udaje, że nie dzwoni, ale wciąż trzyma numer.
Nie zagląda do sklepu, ale w głowie wciąż zna drogę na pamięć.
I tylko kwestia czasu, kiedy zacznie ją znowu przechodzić.

KIEDY GŁOWA JESZCZE NIE WIERZY, ŻE TO JUŻ KONIEC

To nie zaczyna się od kieliszka.
To zaczyna się od myśli.
Od tej jednej, zdradliwej, która brzmi całkiem niewinnie:
„Może już nie jestem taki jak kiedyś.”
„Może teraz umiałbym pić z umiarem.”
„Może to już za mną.”

I właśnie w tym „może” czai się wszystko.
Cała choroba, cały mechanizm, cały diabeł w białych rękawiczkach.

Bo głowa uzależnionego jest jak polityk: obieca wszystko, żebyś tylko znów postawił na nią.
Potrafi zamienić prawdę w półprawdę, a półprawdę w wygodną bajkę.
I zanim się zorientujesz, zaczynasz gadać sam ze sobą jak handlarz na bazarze: negocjujesz z własnym końcem.

„W sumie... nie było tak źle”

To klasyk.
Zaczyna się od wspomnień.
Nie tych, gdzie rzygałeś po klatce.
Tych „miłych” – gdzie było wesoło, towarzysko, beztrosko.
Gdzie śmiech, muzyka i to złudne poczucie, że jesteś częścią czegoś większego.

Głowa wybiela przeszłość jak stare zdjęcia w albumie.
Znika syf, zostaje klimat.
I wtedy, zamiast czuć wdzięczność, zaczynasz czuć tęsknotę.
Jakbyś stracił coś cennego.
Jakby ten alkohol to była miłość, a nie trucizna.

I to jest pierwszy stopień na drodze w dół: żal po iluzji.
Nie po piciu – po iluzji, że picie dawało życie.

„Nie piję, ale dalej o tym myślę”

Bo uzależnienie to nie problem z wątrobą, tylko z głową.
Nie chodzi o to, że brakuje ci procentów.
Brakuje ci mechanizmu, który trzymał cię przy życiu – tego fałszywego rytmu dnia:
stres → napięcie → łyk → ulga → wstyd → obietnica → powtórka.

Człowiek odzwyczaja ciało od picia,
ale nie uczy głowy nowych dróg.
I wtedy głowa robi to, co zna najlepiej – szuka skrótów.

Zaczynasz kompulsywnie jeść.
Kopcisz jak komin.
Zaczynasz scrollować, kupować, biegać jak poparzony albo spać po 12 godzin, byle nie czuć.
Bo system dalej chce dopaminy.
Tylko zmieniłeś dealerów.

I to właśnie tu jest prawdziwe niebezpieczeństwo:
człowiek już nie pije, ale ciągle szuka sposobu, żeby uciec od siebie.

„Nie wrócę do picia… ale jakby co, to mam plan B”

To już jest suchy głód – czysta iluzja bezpieczeństwa.
Człowiek niby nie planuje pić, ale podświadomie trzyma w głowie opcję awaryjną:
„Jakby się coś stało… jakby życie przycisnęło… jakby już się nie dało wytrzymać…”

To mechanizm obronny – nie akceptujesz końca, więc zostawiasz uchylone drzwi.
Tak na wszelki wypadek.
Bo głowa nie lubi ostateczności.
Woli mieć poczucie, że zawsze może wrócić.

Tylko że ten „plan B” jest zawsze planem na zniszczenie.
Bo dopóki masz go w głowie, dopóty nie jesteś wolny.
Wolność to nie „nie piję”.
Wolność to „nawet gdybym mógł, to i tak nie chcę.”

WROGOWIE W GŁOWIE

Uzależnienie nie kończy się z ostatnim łykiem.
Ono zmienia formę.
Z zewnętrznego wroga staje się wewnętrznym szeptem.

Zamiast głodu fizycznego pojawia się mentalny sabotażysta:

  • „Nie przesadzaj, przecież inni też piją.”

  • „Nie musisz być taki radykalny.”

  • „Jedno cię nie zabije.”

  • „Zasłużyłeś.”

To nie diabeł.
To ty.
Tylko ta część ciebie, która nie umie żyć na czysto,
bo nie zna siebie na trzeźwo.

ZDERZENIE Z PRAWDĄ

W końcu przychodzi dzień, kiedy zaczynasz rozumieć, że to nie alkohol był twoim największym przeciwnikiem.
Tylko twoje myślenie o nim.

Alkohol to tylko narzędzie.
Iluzja, której używałeś, żeby nie czuć.
Ale kiedy zabierasz to narzędzie, a nie nauczysz się czuć — stajesz się swoim własnym katem.

Wtedy trzeźwość boli.
Boli, bo prawda nie ma filtra.
Ale ten ból jest potrzebny.
Bo to nie kara — to gojenie.

GDY UMYSŁ SIĘ NIE PODDAJE

Są dni, kiedy naprawdę wierzysz, że to już za tobą.
I są takie, kiedy głowa znów ciągnie w dół.
Kiedy siedzisz wieczorem, niby spokojny, i nagle przychodzi myśl:
„Teraz bym się napił.”
Bez powodu. Bez okazji.
Po prostu tak, jak dawniej oddychałeś.

I to jest ten moment, w którym trzeźwiejący człowiek dojrzewa.
Nie wtedy, gdy unika kielicha.
Tylko wtedy, gdy patrzy tej myśli w oczy i mówi:
„Nie, kurwa. Nie tym razem.”

Nie ucieka. Nie negocjuje. Nie tłumaczy.
Po prostu zostaje z emocją.
I to właśnie wtedy dzieje się magia.
Nie spektakularna.
Ludzka.
Prawdziwa.

ZACZYNASZ ROZUMIEĆ

Że ta głowa, co tak długo nie wierzyła, że to koniec,
tak naprawdę bała się pustki.
Nie końca alkoholu — końca tożsamości.
Bo przez lata byłeś „tym, co pije”, „tym, co przestał”, „tym, co walczy”.
A teraz musisz być sobą.
Bez etykiety.
Bez dramatu.
Bez wymówek.

To najtrudniejsze.
Bo wtedy trzeba w końcu odpowiedzieć na pytanie:
„Kim jestem, jeśli już nie piję?”

I to jest moment, w którym kończy się picie — naprawdę.
Nie w butelce, tylko w głowie.

PUENTA

Ciało przestaje pić pierwsze.
Głowa — ostatnia.
I dopóki nie uwierzy, że to już koniec,
zawsze będzie próbowała zrobić z trzeźwości nową formę nałogu.

Prawdziwy koniec nie przychodzi z decyzją.
Przychodzi z akceptacją.
Nie z zakazem, tylko ze zrozumieniem.
Że to nie alkohol był problemem.
To był ty, który bez niego nie umiał żyć.

A kiedy się tego nauczysz —
zaczynasz naprawdę trzeźwieć.

💬
Bo koniec picia to nie punkt na osi czasu.
To proces przekonywania własnej głowy, że wolność to nie przywilej,
tylko wybór powtarzany każdego dnia.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Potworki uzależnienia.....prawda, fałsz czy opowieści z krypty

Żal - seria „Emocje, które cisną. Trzeźwienie bez filtra”

Twój mózg nie lubi żartów.......