Nie walcz z alkoholem bo przegrasz..... część pierwsza
PODDAJ SIĘ, BO INACZEJ CIĘ ZABIJE
Część 1 —
„Kozak w głowie, trup w życiu”
Latarnia świeciła tak, jakby chciała ich obu przesłuchać. Osiedle wciągnęło noc w swoje płuca i puściło kłęby ciszy między bloki. Heniek i Zdzichu siedzieli na ławce, tej samej co zawsze. Ta ławka widziała więcej dymu, niż niejeden bar w centrum miasta. Widziała też ludzi, którzy wracali tu po latach, z kieszeniami pełnymi przegranych i udawanych zwycięstw.
Heniek zrobił krótką pauzę. Wzięło go to, co Henia zwykle bierze, kiedy ma komuś powiedzieć coś ważnego — spojrzał długo na Zdzicha, jakby chciał przeliczyć każde słowo na proste działania. Noc była taka, że latarnia rzucała długie cienie na ławkę, a blok stał nad nimi jak milczący sędzia. Zdzichu trzymał w ręku papierosa, ale nie palił. W oczach miał ten błysk, który mówi: „daj mi jeszcze jedną szansę, dam radę sam”.
Heniek wyciągnął z kieszeni paczkę gum do żucia, odbezpieczył ją jak oficer, i powiedział:
— Słuchaj, młody. Nie będę ci mówił, że jesteś słaby. Nie tu i nie teraz. Powiem jedno: poddaj się. Nie walcz. Bo z nim nie wygrasz.
Zdzichu trzymał fajkę, ale drżały mu palce. Nie z zimna. Z lęku. Ten lęk dopiero zaczynał się budzić, ale już rwał nerwy jak stary kabel.
Heniek przerwał ciszę:
— Słuchaj, młody. Ja ci powiem coś, czego nikt ci jeszcze nie powiedział, a ci, co próbowali, to spieprzyłeś ich z rozmowy. Z alkoholem się nie wygrywa. Z alkoholem się nie walczy. Z alkoholem się poddaje.
Zdzichu krzywy uśmieszek, trochę duma, trochę strach:
— Jak to poddaje? Ja mam się poddać? Nigdy!
Heniek machnął ręką, jakby chciał odpędzić komara, ale chodziło o ten jego śmieszny honor:
— Ty słuchaj, a nie kozacz. Bo ja nie mówię, że masz mu się kłaniać. Ja mówię, żebyś przestał udawać, że jesteś Rocky Balboa na ringu z nałogiem. On nie jest bokserem. On jest parchem, co ci siedzi w głowie i zna każdy twój słaby punkt.
Zdzichu wygiął brwi, jakby chciał być twardy:
— Ja dam radę. Nie takie rzeczy ogarniałem.
Heniek prychnął śmiechem tak krótkim, że bardziej bolał niż rozśmieszał:
— Tak? To czemu tu siedzisz? Bez żony, bez roboty, bez snu, z wątrobą większą niż ego? Jakbyś tak ogarniał, to byśmy teraz siedzieli na wakacjach w Mielnie, popijali oranżadę i wspominali młodość. A nie, że ty tu na ławce, jak byś wisiał na ostatniej nitce życia.
Zdzichu nic. Cisza walnęła mocniej niż każde zdanie.
Heniek zaciągnął się, spojrzał mu prosto w oczy:
— Ty jeszcze nie zrozumiałeś jednego. Alkohol jest silniejszy niż ty. Zawsze był. Zawsze będzie. Bo to nie walka o przewagę. To walka o przetrwanie. A przetrwanie nie działa na kozaków. Tylko na mądrych.
Alkohol nie gra w fair play
Heniek pochylił się i mówił wolniej:
— Ty myślisz, że jak masz dzień bez picia, to go pokonałeś. Guzik prawda. On wtedy tylko robi notatki. On czeka, aż się zmęczysz byciem trzeźwym. A zmęczysz się zawsze, jeśli robisz to sam.
Zdzichu patrzył na ziemię. Na ławkę. Na Henia. Na siebie nie patrzył ani trochę.
— Widzisz, młody… walka z alkoholem to jedyna walka, w której przeciwnik mieszka w twojej głowie. On zna wszystkie twoje skróty, wymówki, czułe miejsca. On wie, kiedy się boisz, kiedy ci smutno, kiedy jesteś sam w domu i chcesz coś poczuć. On nie uderza mocno. On uderza celnie. I nigdy pierwszy nie padnie.
Heniek mówił dalej:
— Dlatego ludzie padają jak muchy. Nie dlatego, że byli słabi. Tylko dlatego, że byli zbyt dumni, żeby powiedzieć: „Nie dam rady sam”.
Kto walczy sam, ten kopie sobie grób w poczuciu mocy
Heniek popatrzył na blok, jakby patrzył na swoją przeszłość:
— Widziałem twardzieli. Znam takich, co w szkołach bili po dziesięciu naraz, co siedzieli, co bramy mieli pod kontrolą. I co? Leżeli w rynsztoku, bo chcieli sami. Bo „ja nie pójdę po pomoc, ja dam radę”.
I dodał z goryczą:
— Największe kozaki giną po cichu. Bo nie proszą.
Zdzichu zapytał:
— To co ja mam zrobić? Mam być miękki?
Heniek pokiwał głową:
— Nie miękki. Mądry. To nie jest bitwa o honor. To jest robota o życie.
Ego jest najlepszym kumplem alkoholu
— Wiesz, co on robi najlepiej? — Heniek zapalił kolejnego papierosa.
— On cię przekonuje, że wszystko jest pod kontrolą. Do pierwszego upadku. Potem do drugiego. W końcu już tak leżysz, że alkohol ci tłumaczy, że grunt to się trzymać tradycji.
Zdzichu spuścił wzrok:
— No… może… trochę tak było.
— Trochę? — Heniek parsknął. — Ty jesteś chodzącym „trochę”. Wszystko u ciebie „trochę”. Trochę piję. Trochę wpadam. Trochę przestaję. Wiesz, jak ludzie kończą życie „trochę”?
Trochę za wcześnie. Trochę za samotnie. Trochę bez sensu.
Alkohol ma jedną misję
— On nie musi cię zabić szybko. On może czekać latami. Jedna rzecz mu wystarczy: żebyś nigdy nie przyznał, że masz problem.
Heniek przybliżył się do Zdzicha o centymetr, jak ojciec do syna:
— Jak długo chcesz dawać mu przewagę?
Punkt przełamania
Cisza. Mocna. Prawdziwa. Taka, która robi porządek z głupimi argumentami.
Zdzichu spytał nagle, jakby bał się własnego głosu:
— To co znaczy „poddanie się”?
Heniek usiadł wygodniej:
— Poddanie się to pierwszy raz, kiedy nie ściemniasz sam sobie. To moment, kiedy mówisz: „Nie kontroluję tego gówna. Pomóżcie mi”.
— To nie kapitulacja?
— To jest jedyna strategia, która działa. Poddajesz się, żeby zmienić reguły gry. Żeby przeżyć. Żeby nie oddać życia za dumę.
Zdzichu powoli zdjął papierosa z ust. W jego palcach było już więcej prawdy niż dymu.
Heniek uzupełnił:
— Sama walka jest przegraną. Poddanie to wybór życia.

Komentarze
Prześlij komentarz